AUTORKI: Agnieszka Michałowska

Natalia Penczyńska

 


Maria Kaczmarkiewicz urodziła się 19 lipca 1892 roku. Całe swoje życie zawodowe poświęciła pracy z młodzieżą. W roku 1920, jako nauczycielka języka polskiego, pracowała w Tarnowie, następnie związała się ze Swarzędzem nauczając oraz wychowując cała rzeszę mieszkańców naszego miasta. Od roku 1923 pracowała w Szkole Podstawowej nr 1 przy ulicy Zamkowej, na emeryturę przechodząc dopiero w 1970 roku. 

Podczas II wojny światowej, pomimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, prowadziła we własnym mieszkaniu przy ul. Podgórnej 6 tajne nauczanie dla dzieci zamieszkałych głównie mierze w Swarzędzu. Sama pisała: „Uczyłam indywidualnie i w kompletach 8-10 osób we własnym mieszkaniu przy ul. Podgórnej 6 w Swarzędzu. W czasie II wojny dzieci polskie uczęszczały do szkoły, ale niemieckiej. Rodzice zaczęli mnie nachodzić prosząc, abym uczyła ich dzieci w języku polskim. Wierzyli oni, że Polska istnieć będzie i martwili się o przyszłość swoich dzieci. Rozumiejąc troskę rodziców podjęłam się tej niebezpiecznej jak na owe czasy pracy. Z grupą 70 dzieci przerobiłam program szkoły podstawowej (…) Dzieci przychodząc na lekcje, książki i przybory szkolne nosiły ukryte w dzbankach mleka, torbach na sprawunki lub w workach do ziemniaków. Przychodziły pojedynczo w odstępach czasu. Widząc policjantów niemieckich przechodzących pod domem lub słysząc energiczne pukanie usuwały się z pokoju bez poleceń, by po pewnym czasie powrócić do przerwanych zajęć.” Przez lata pracy zyskała głęboki szacunek całej społeczności naszego miasta. Przez wielu kojarzona była, jako osoba, która w najtrudniejszych czasach potrafiła przekazywać wiedzę kolejnym pokoleniom swarzędzan.

Po zakończeniu wojny powróciła do pracy w Szkole Podstawowej nr 1. W 1946 roku została odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi a w roku 1956 Rada Państwa uhonorowała ją Złotym Krzyżem Zasługi. W szkole, poza zwykłym nauczaniem przedmiotowym, prowadziła różna zajęcia pozalekcyjne. Wyniki jej pracy były zawsze oceniane przez władze oświatowe jako bardzo dobre. 12 września 1970 roku Maria Kaczmarkiewicz obchodziła uroczystość 50-lecia pracy pedagogicznej, niedługo potem z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i podeszłego wieku (78 lat)  przeszła na emeryturę.

Zmarła w 1987 roku i została pochowana na cmentarzu przy ulicy Poznańskiej.

 14 października 2014 roku, odsłonięto tablicę pamiątkową, ufundowaną ku jej pamięci w obecności byłych uczniów i emerytowanych nauczycieli.

Bolesław (Bill) Sroka

Bolesław (Bill) Sroka 1931‑2011 Mieszkaniec Swarzędza i Sault Ste. Marie (Kanada)

 

AUTOR: Arkadiusz Małyszka

 

Bolesław Sroka urodził się 9 kwietnia 1931 r. w Swarzędzu w rodzinie kupca zbożowego Jana Sroki i Wandy z domu Domagalska. Miał troje rodzeństwa: siostry Urszulę i Annę oraz starszego brata Mieczysława. W Swarzędzu też spędził dzieciństwo, tu chodził do szkoły powszechnej. Wybuch II wojny światowej zakończył okres beztroskiego dzieciństwa. Pod koniec 1939 r. wraz z całą rodziną został wysiedlony z rodzinnego domu przy ul. Wrzesińskiej do Generalnego Gubernatorstwa, najpierw do Skarżyska Kościelnego, a później do Lipska nad Wisłą. Po wojennej tułaczce wraz z rodziną powrócił do Swarzędza i kontynuował naukę szkolną. Po skończeniu szkoły podstawowej rozpoczął kształcenie w Liceum im. Karola Marcinkowskiego (I LO) w Poznaniu. W 1949 r. podjął decyzję, która przesądziła o jego dalszym życiu. Pozostawiwszy krótki list w domu rodzinnym „zbiegł za granicę”. Lektury powieści Arkadego Fiedlera oraz spotkania z ich autorem w poznańskim „Marcinku”, podczas których rodziły się marzenia o dalekich podróżach, legły w dużej części u podłoża ucieczki z Polski. Pod koniec życia Bolesław Sroka wyznał gazecie „The Sault Star”, że urodził się „ze swędzeniem stóp”, co spowodowało, że podróże stały się jego pasją. Gdyby został w Polsce, nie mógłby realizować swych marzeń. Tej kanadyjskiej gazecie powiedział również, że komunizm jest najbardziej złym systemem, jaki można sobie wyobrazić, bo zniewala człowieka fizycznie, emocjonalnie i mentalnie. Oficjalny dokument organów bezpieczeństwa wylicza Bolesława Srokę wśród 29 osób, które w 1949 r. „nielegalnie przekroczyły granicę”. Urząd Bezpieczeństwa początkowo nie wiedział, jaką drogą i dokąd dotarł młody Bolesław. W dokumencie z października 1950 r. sugerowano, że udał się do Niemiec, ale przez Czechosłowację. W rozmowach z rodziną czy w wywiadzie prasowym z 1996 r. wyjaśniał, że przeszedł przez granicę na Odrze i przedostał się do Berlina pod pociągiem pełnym żołnierzy radzieckich. Brak dokumentów, które zniszczył przy wyjeździe z kraju utrudniły mu znalezienie pracy i legalne wydostanie się z Berlina. Dalsza droga też ma różne wersje. Według jednej przejechał pod wagonem kolejowym do amerykańskiej strefy okupacyjnej, według drugiej dostał się do Frankfurtu nad Menem na pokładzie jednego z licznych samolotów transportowych, które w czasie tzw. mostu powietrznego, od czerwca 1948 do maja 1949 r. zaopatrywały drogą lotniczą Berlin. Według własnych relacji pana Bolesława na terenie Niemiec też przeżył wiele zawirowań. Trafił do obozu uchodźców, próbował dostać się „na gapę” do Paryża, w podobny sposób chciał dopłynąć do Ameryki. Przez krótki czas służył w amerykańskiej kompanii wartowniczej w Monachium. Wreszcie po licznych kłopotach dostał wizę wjazdową do Kanady. Trzeba też nadmienić, że jego ucieczka z Polski miała również wątek uczuciowy, by nie powiedzieć romantyczny. Młody Bolesław zakochał się w pannie Alicji, która w latach czterdziestych przybyła z dalekiej Kanady do zamieszkałej w Swarzędzu rodziny. I to chęć pozostania z ukochaną, która musiała wracać do domu rodzinnego, było dodatkowym bodźcem do opuszczenia ojczyzny. Jednak spotkanie młodych już w Niemczech nie zakończyło się szczęśliwie, rodzice panny sprzeciwili się podobno ich małżeństwu. W 1950 r. Bolesław Sroka przypłynął statkiem do Kanady, gdzie osiadł na stałe. W Toronto zdał maturę i ukończył studia na tamtejszym uniwersytecie. Aby zarobić na utrzymanie, podejmował się różnych zajęć. Pracował na kolei, co pozwoliło mu poznać całą Kanadę, był salowym w szpitalu, pracownikiem stacji benzynowej czy domokrążcą sprzedającym po domach Encyklopedię Britannicę. W 1955 r. uzyskał obywatelstwo Kanady. Na początku lat sześć- dziesiątych zamieszkał w Sault Ste. Marie (fr. Sault-Sainte-Marie), mieście leżącym w prowincji Ontario, nad rzeką St. Marys, którą biegnie granica ze Stanami Zjednoczonymi. Tam założył rodzinę i został ojcem dwojga dzieci Johna (Jana) i Teresy. Utrzymywał się z wynajmu mieszkań, handlu nieruchomościami, a także grał na nowojorskiej giełdzie. O swojej drugiej ojczyźnie kiedyś tak powiedział lokalnej prasie: „Jeśli wziąć pod uwagę wszystko, w tym klimat społeczny, a także dostępność usług medycznych i socjalnych, nie ma lepszego kraju niż Kanada.” Ucieczka z „komunistycznego raju”, spowodowała, że życie Bolesława Sroki potoczyło się inaczej niż jego rodzeństwa i swarzędzkich rówieśników. Władze komunistyczne nie wybaczały „dezercji”, dlatego objęły swym szczególnym zainteresowaniem pozostałych członków rodzinny. Władze bezpieczeństwa już w 1951 r. odnotowały, że korespondencja z Kanady przychodzi na adres Wandy Sroki (matki) pocztą lotniczą, podobnie jak „różne wartościowe paczki”, jednak ich nadawcą nie był formalnie Bolesław, ale inne osoby lub instytucje kanadyjskie. Na początku lat pięćdziesiątych powiatowy urząd bezpieczeństwa założył też sprawę ewidencyjno-obserwacyjną na Jana Srokę, ojca, z powodu: utrzymywania kontaktu z synem zbiegłym do Kanady. W 1957 r. sprawę oddano do archiwum, ale zniszczono dopiero po śmierci „figuranta” w połowie lat osiemdziesiątych XX w. W Kanadzie Bolesław Sroka zaczął realizować marzenia o dalekich podróżach, które snuł po lekturze książek Arkadego Fiedlera. W swym bogatym życiu zwiedził 60 krajów, a zawsze najbardziej interesowali go ludzie, ich problemy i sposób życia. Już pod koniec lat pięćdziesiątych samochodem objechał Europę. Później podróżował po Rosji, m.in. koleją transsyberyjską. Odwiedził większość państw Ameryki Łacińskiej i wiele krajów w Azji. W 1986 r. kilka miesięcy spędził na wyspie Samoa, leżącej w połowie drogi między Hawajami i Nową Zelandią. Już jako dorosłemu człowiekowi udało Bolesławowi Sroce nie tylko poznać idola swej młodości, ale zaprzyjaźnić się z nim. Z Arkadym Fiedlerem i jego synami odbył też wyprawy podróżnicze po Kanadzie. Opisał te wspólne podróże, które miały miejsce w latach siedemdziesiątych XX w., w jednym z numerów „Kroniki Miasta Poznania”. Swymi podróżniczymi wrażeniami i doświadczeniami lubił się dzielić z innymi, m.in. podczas spotkań organizowanych przez Bibliotekę Publiczną w Sault Ste. Marie. W czasie pobytu w Indiach dwa i pół miesiąca spędził w jednym z hospicjów prowadzonych przez Matkę Teresę. Po powrocie do Kanady wspólnie z przyjaciółmi zebrał piętnaście tysięcy dolarów, które zostały przeznaczone na zakup ambulansu dla hospicjum pod Kalkutą. Pieniądze te udało się zebrać dzięki szerokiej akcji charytatywnej, w ramach której została zorganizowana loteria z nagrodami, dziecięca zbiórka butelek zwrotnych oraz sprzedaż domowych wypieków podczas wystawy psów. Na początku lat osiemdziesiątych stanął na czele akcji, której celem było zbieranie pieniędzy na pomoc dla ludzi „Solidarności”. W lutym 1982 r., w okresie stanu wojennego, dostarczył do Polski leki i żywność za zebrane 25 tysięcy dolarów. Dary te zostały dostarczone do szpitali, domów opieki i domów dziecka w okolicach Gdańsku. Rok później w 1983 r., kiedy papież Jan Paweł II przybył z drugą pielgrzymką do Polski, ponownie odwiedził Gdańsk. Wówczas jako korespondent pisma „Toronto Star” udało mu się porozmawiać z Lechem Wałęsą. W 1985 r. zorganizował w Sault Ste. Marie koncert charytatywny z udziałem polskiego pianisty jazzowego Janusza Skowrona, z którego dochód został przeznaczony na pomoc dla głodującej Etiopii. Bill, jak mówiono na niego w Kanadzie, brał czynny udział w życiu społecznym miejsca zamieszkania, czyli Sault Ste. Marie. Swój czas poświęcał m.in. walce o prawa zwierząt i mocno zaangażowany był w pracę Wielokulturowej Kuchni przy greckokatolickim kościele St. Mary. Od 1994 r. corocznie przybywał do rodzinnego domu w Swarzędzu. Te przyjazdy do Polski wykorzystywał również na pracę społeczną. Przez kilkanaście lat w porozumieniu z Powiatowym Urzędem Pracy w Poznaniu udzielał osobom bezrobotnym darmowych lekcji języka angielskiego, uważał bowiem, że ma dług wobec swej pierwszej ojczyzny. Oprócz kursów językowych organizował w szkołach i klubach prezentacje, podczas których opowiadał o swych licznych podróżach. Najczęściej był to pretekst, aby zbierać datki na cele charytatywne, np. dla Caritas czy Szpitala Rehabilitacyjnego dla Dzieci w Kiekrzu. We wspomnieniu pośmiertnym napisano, że „dla tych, którzy Go znali, pozostanie przykładem nie tylko oddania ojczyźnie i najbardziej potrzebującym, ale przede wszystkim uporu, umiejętności uśmiechania się mimo cierpienia, wewnętrznej radości i entuzjazmu w czynieniu dobra”. Zmarł w swoim domu 14 grudnia 2011 r. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Sault Ste. Marie 27 grudnia 2011 r. Doczesne szczątki Bolesława Sroki zostały sprowadzone z Kanady i na początku kwietnia 2012 r. spoczęły w grobie rodzinnym na cmentarzu parafialnym pw. św. Marcina w Swarzędzu.

 

 

 

Źródło: Zeszyty Swarzędzkie 2013

Ks. Henryk Mikołajczyk

 

AUTOR: Hanna Pokorska

 

Jedna z najbardziej znanych, barwnych postaci w Swarzędzu.

Pełniący posługę kapłańską w kościele pw. św. Marcina, głęboko związany jednak z losami całego miasta. Inicjator wielu przedsięwzięć, dla wielu autorytet moralny, budowniczy nowych swarzędzkich parafii; przede wszystkim może jednak „serdecznie dobry człowiek”, jak mówił o nim biskup Zdzisław Fortuniak podczas mszy pogrzebowej, przywołując słowa, którymi opisywano wcześniej bł. Edmunda Bojanowskiego.

Henryk Mikołajczyk urodził się 9 listopada 1937 r. w Przygodzicach. Jego rodzicami byli Józefa i Ignacy. Henryk był najstarszym dzieckiem, miał czworo rodzeństwa – trzy siostry i brata. Uczęszczał do szkoły średniej w pobliskim Ostrowie Wielkopolskim, gdzie w 1956 r. zdał maturę. Święcenia kapłańskie przyjął 26 maja 1963 r. z rąk arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Przez szesnaście lat był wikaruszem w parafii w Drawsku, w Owińskach, w Buku, krótko w Ostrzeszowie i u św. Michała w Poznaniu.

W latach 19791983 pełnił funkcję proboszcza w Mchach, miejscowości położonej między Śremem a Jarocinem. 16 sierpnia 1983 r. został proboszczem najstarszej swarzędzkiej parafii – kościoła pw. św. Marcina; jego posługa w tym miejscu trwała 27 lat. Przez 10 lat był dziekanem dekanatu swarzędzkiego.

W 1996 r. władze duchowne mianowały go kanonikiem honorowym kolegiaty średzkiej, w 2004 r. kanonikiem gremialnym. Z powodu postępującej choroby ks. Mikołajczyk zdecydował się na przejście na emeryturę od 1 grudnia 2010 r. Nie sposób wymienić wszelkich inicjatyw, których się podejmował, wszelkich zasług, o których należałoby wspomnieć. Budowniczy przykościelnego Domu Katechetycznego, którego pomieszczenia od kilku lat nieodpłatnie odstępował przedszkolu pw. Dzieciątka Jezus, i tymczasowej kaplicy z probostwem, które stały u początków nowej parafii Matki Bożej Miłosierdzia na os. Kościuszkowców. Dzięki jego staraniom, systematycznie poprawiała się jakość zagospodarowania terenu wokół kościoła, a w samym zabytkowym budynku odbywały się konieczne renowacje. Udostępnił parafianom dom przy ulicy św. Marcina 7, wcześniej będący własnością kościoła, w którym urządzono świetlicę środowiskową oraz organizowano spotkania osób uzależnionych od alkoholu. Na terenie całego miasta ustawił osiem krzyży, z jego inicjatywy powstała rzeźba św. Józefa przy ul. Wrzesińskiej. Wciąż ulepszał, udoskonalał, nie pozostawał obojętnym.

Często widywano go aktywnie pracującego na rzecz parafii: podczas rozlicznych prac fizycznych, konserwatorskich, porządkowych. Najwięcej czasu jednak spędzał przede wszystkim z ludźmi, głęboko zatroskany o losy parafian, ale też całej lokalnej społeczności. Przewodził wielu grupom duszpasterskim: Odnowie w Duchu Świętym, grupom Żywego Różańca, Domowemu Kościołowi. Był kapelanem Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Swarzędzu.

Ks. Henryk Mikołajczyk umarł 27 lutego 2011 r. Pogrzeb odbył się 3 marca 2011 r. w jego rodzinnych Przygodzicach. Być może ten dzień był najpełniejszym podsumowaniem całej jego życiowej posługi – zaproszeni na pożegnalny obiad byli wszyscy, niezmiernie liczni zebrani: rodzina, kapłani, parafianie, znajomi, przyjaciele – jakby i ten, ostatni już raz, otaczał wszystkich, których mógł, bez żadnych wyjątków, życzliwie dobrą, ludzką troską i serdecznością.

 

 

 

Źródło: Zeszyty Swarzędzkie 2011

                                                                                     AUTOR: Piotr Osiewicz

Osiedle Gryniów/Rodzina Gryniów

 

Osiedle to powstało w latach 1989- 1990. Swą nazwę zawdzięcza rodzinie Gryniów, historycznie powiązanej zarówno z terenem tego osiedla, jak i przyległych. Otóż, jak łatwo się domyślić, teren obecnych osiedli to dawna wieś; Swarzędz-wieś, której sołtysem był przez kilkadziesiąt lat Franciszek Grynia-senior (1860-1944). Pan Franciszek był zamożnym człowiekiem, prowadził wraz z rodziną dobrze prosperujące ogrodnictwo, położone ogólnie rzecz biorąc na północ od pl. Powstańców Wielkopolskich. Granica miasta przebiegała, bowiem w latach zaborów mniej więcej w osi dzisiejszej ulicy Mickiewicza; bodajże dopiero w roku 1934 rozszerzono granice i ogrodnictwo znalazło się na terenie miasta Swarzędza. Pan Franciszek był bardzo szanowanym człowiekiem, skromnym, uczciwym i chętnym do pomocy ludziom. Pani Zofia Łażewska pamięta z opowiadań swoich rodziców, że szczególnie aktywnie pomagał polskim rodzinom żołnierzy poległych „za kajzera i Vaterland” w I wojnie światowej, w sobie tylko znany sposób „kombinując” dodatkowe kartki zaopatrzeniowe na żywność i inne dobra. Gdy powstała niepodległa Polska przeznaczył bez rozgłosu sporą sumę pieniędzy na rzecz nowego państwa. Był członkiem rady kościelnej, zasiadał w radzie nadzorczej banku. O poważaniu, jakim się cieszył nie tylko wśród swoich, ale także miejscowych Niemców, najlepiej mogą świadczyć okoliczności związane z jego pogrzebem. Hitlerowcy na początku okupacji zamknęli cmentarz świętomarciński (czynny był tylko ten przy Poznańskiej), zakaz zgromadzeń obejmował również wyprowadzanie zmarłych z domów na cmentarz. Gdy w 1944 r. Pan Franciszek zmarł, okupanci zgodzili się na jego pochowanie na wspomnianym cmentarzu, jak również na to, by zmarły był odprowadzany z domu, z pełną ceremonią żałobną (krzyż, sztandary, ksiądz, orszak żałobny). Pani Zofia dobrze pamięta ten dzień, było to jedyne wydarzenie tej skali w czasie okupacji. A przecież Niemcy nie mogli nie znać historii synów Pana Franciszka! Ze związku małżeńskiego Franciszka seniora z Józefą z d. Kowalską (1856- 1926) urodziło się pięcioro dzieci. Najstarszy, Franciszek junior (1891-1961) był m.in. dyrektorem szkoły zawodowej w Swarzędzu, działaczem społecznym i politycznym. Drugą w kolejności była Aniela (1892-1928), zamężna Mikołajewska. Leon (1895-1939) był lotnikiem, zginął w obronie ojczyzny we wrześniu 1939. Udało mi się ustalić okoliczności jego śmierci. Otóż Zenon Szymankiewicz w swojej książce „Poznań we wrześniu 1939” podaje m.in. listę 153 ofiar hitlerowskiego nalotu na lotnisko Ławica w dniu 1 września 1939. Jest na niej wymieniony Leon Grynia, lat 44. Zgadzałoby się zatem imię, nazwisko i wiek. Można przyjąć z prawie stuprocentową pewnością, że to właśnie Leon Grynia ze Swarzędza. Maria (1898-1989) zamężna Kubiak, była nauczycielką we Wrześni, jej mąż Antoni Kubiak (1892-1931) był zawodowym wojskowym. Po przedwczesnej śmierci Antoniego pani Maria powróciła do Swarzędza. Najmłodszy syn, Czesław (1899- 1927) brał udział w Powstaniu Wielkopolskim, w wolnej Polsce był oficerem 22 pułku ułanów. Jako jedyny z rodzeństwa pozostawił potomstwo, z małżeństwa z Zofią z d. Jankowiak miał trójkę dzieci. Sądzę, że dobrze się stało w swoim czasie, że upamiętniono tę swarzędzką rodzinę, której losy przypominają jako żywo losy niektórych bohaterów serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”… Grób rodziny Gryniów i ich bliskich (na zdjęciu) znajduje się na cmentarzu przy kościele św. Marcina.

 

 

Źródło: www.sm-swarzedz.pl

Dziadek Bronek

 

 

 

AUTOR: KRYSTYNA ADAMCZAK

(Z D. KIRCHHOFF)

 

 

 

W księdze urodzeń Urzędu Stanu Cywilnego w Swarzędzu z roku 1902 znajduje się następujący odręczny zapis: „30 lipca 1902 roku w Swarzędzu urodził się Bruno Kirchhoff. Ojciec: Emil Kirchhoff, stolarz, ewangelik. Matka: Waleria Kirchhoff z d. Obarska, katoliczka”. Na tej samej stronie widnieje także późniejsza adnotacja w języku niemieckim:

Der Bruno Kirchhoff ist am 7.7.1942 in Warthestadt/ St. A. Warthestadt/

St. Buch. Nr 235/42 verstorben/ Schwaningen, den 14 September 1942/

Der Standesbeamte der Stadt Schwaningen.

 

A zatem według metryki urodzenia imię dziadka brzmiało: Bruno.

W późniejszych dokumentach jego imię zapisywano różnie: Bruno, Brunon, Bronisław. W domu rodzinnym zaś zwracano się do niego Brunek.

Bronisław urodził się w rodzinie polsko-niemieckiej w 1902 r. w czasie, kiedy Wielkopolska pozostawała pod zaborem pruskim. Władze pruskie w stosunku do ludności polskiej prowadziły politykę germanizacji. W urzędach i szkołach obowiązywał język niemiecki. Ojciec Bronisława – Emil, był rodowitym

Niemcem. W domu musiały więc panować ład i dyscyplina. Przy ojcu dzieci mówiły w języku niemieckim, pacierz odmawiały najpierw po niemiecku, potem po polsku. Emil Kirchhoff był stolarzem. W Cechu Stolarzy Swarzędzkich pełnił funkcję przewodniczącego czeladzi swarzędzkiej. Matka – Waleria, pochodziła z polskiej rodziny o dużych tradycjach patriotycznych.

Jej bratanek Ignacy Obarski był powstańcem wielkopolskim. To Waleria zadbała o to, aby dzieci znały język polski, o ich katolickie wychowanie i chrzest w kościele katolickim.

Rodzina Emila i Walerii liczyła sześciu synów i dwie córki. Emil i wszyscy jego starsi synowie wcieleni zostali do armii pruskiej i walczyli na frontach I wojny światowej. Najstarszy syn Stefan (ur. w 1891 r.) awansował w armii pruskiej do stopnia sierżanta. Było to duże osiągnięcie, gdyż Polacy, mimo że musieli walczyć za Prusy, rzadko kiedy byli doceniani i awansowani. Gdy wybuchło powstanie wielkopolskie, Stefan natychmiast przyłączył się do ochotników i został mianowany przez Komisariat Rady Ludowej jednym z dowódców oddziału swarzędzkiego.

To on, wraz z marynarzem Stanisławem Kwaśniewskim i Romanem Frankowskim, w dniu 15 stycznia 1919 r. prowadził oddział powstańców wyruszających ze Swarzędza do Poznania.

Dwaj następni synowie: Oscar Karl (ur. 1893, brak danych dotyczących śmierci) i Alphons Richard (ur. 1895, od Arras) nie powrócili już z wojny do domu. Więcej szczęścia miał następnysyn Otto (ur. 1898 r.), który powrócił ostatecznie do rodzinnego Swarzędza.

Bronek był szóstym z kolei dzieckiem Emila i Walerii. Jak wszystkie dzieci w zaborze pruskim uczęszczał do szkoły niemieckiej, a więc umiejętności czytania i pisania w języku polskim musiał nabyć sam. Być może miało to miejsce w polskiej drużynie skautowskiej, do której należał Bronek. Jednym z celów tej organizacji było patriotyczne wychowanie młodzieży. Na zbiórkach, wycieczkach, obozach, młodzież nie tylko bawiła się, ale rozmawiała w języku polskim, śpiewała polskie pieśni ludowe i patriotyczne, poznawała historię Polski.

W roku 1918, gdy Polska po 123 latach niewoli odzyskała niepodległość, Bronek miał 16 lat. Podobnie jak jego ojciec i wszyscy bracia został stolarzem. Zawodu uczył go ojciec i najstarszy brat Stefan, który prowadził już wtedy własny warsztat stolarski.

W roku 1923, w wieku 21 lat Bronisław wziął ślub z 18-letnią Władysławą Marzantowicz, córką Władysława i Katarzyny z d. Szarzyńskiej. W 1925 roku urodził się ich pierwszy syn Leon, a później kolejne dzieci: Gabriela (1927), Jan (1932) i Mieczysław (1938). Czasy były trudne. W 1929 roku rozpoczął się wielki kryzys gospodarczy, panowały chaos, bezrobocie i bieda. Na szczęście Bronisław miał pracę i rodzinie powodziło się dość dobrze. Początkowo pracował jako stolarz w Domu Komisowym przy Starym Rynku w Poznaniu, a później w warsztacie stolarskim w Swarzędzu. Działał też aktywnie w Ochotniczej Straży Pożarnej w Swarzędzu. Straż Pożarna w tych czasach nie tylko chroniła mieszkańców przed pożarami i klęskami żywiołowymi, ale pełniła również funkcję „centrum kultury”. W budynku straży działały różne zespoły muzyczne, taneczne i teatralne, biblioteki i czytelnie, organizowane były festyny, odczyty, spotkania z ciekawymi ludźmi, przedstawienia, różne kursy, zawody, zabawy taneczne itp. 

Bronek był dobrym ojcem i mężem. Jego żona Władysława wspomina ten okres życia jako bardzo szczęśliwy.

Niestety, nadszedł rok 1939. W dniu 11 września wojska hitlerowskie weszły do Swarzędza. Wielkopolska, a wraz z nią Swarzędz włączone zostały do Trzeciej Rzeszy jako tzw. Wartheland (Kraj Warty). Władze niemieckie natychmiast przystąpiły do likwidacji wszystkich polskich urzędów i organizacji. Rozpoczęły się aresztowania i represje w stosunku do ludności polskiej. Już w dniu 7 września 1940 r. Bronisław został aresztowany i osadzony w Forcie VII w Poznaniu, a jego żona Władysława została sama z czwór- ką dzieci. Najmłodszy Mieciu miał zaledwie dwa lata, Januszek – osiem, Gabrysia – trzynaście, Leon – piętnaście. Dzieci nie zobaczyły już nigdy ojca. Władysława przez całą okupację pracowała ciężko w tartaku w Swarzędzu. Starsze dzieci, Leona i Gabrysię obowiązywał także nakaz pracy. Początkowo w zakładzie stolarskim Oskara Schulza w Swarzędzu robiły skrzynki amunicyjne. Schulz był sąsiadem z tej samej ulicy, ale mimo tego, że był Niemcem, okazał się całkiem przyzwoitym człowiekiem. Później dzieci skierowano do znacznie cięższej pracy w fabryce samolotów Focke-Wulf w Krzesinach, Gądkach i Kórniku. W domu, przez cały dzień, bez żadnej opieki pozostawały najmłodsze – Januszek i Mieciu.

Przypominam sobie jedną z opowieści mojej babci Władzi, żony Bronisława. W kilka dni po aresztowaniu dziadka wybrała się do Fortu VII, mając nadzieję, że może Niemcy pozwolą jej zobaczyć męża. Szła pieszo, wiele kilometrów. W paczce, którą dla niego przygotowała, znajdowała się czysta, ciepła bielizna, kilka ziemniaków ugotowanych w mundurkach i trochę tytoniu (dziadek był namiętnym palaczem). Po przybyciu na miejsce czekała przed bramą wiele godzin. Paczkę od niej w końcu odebrano, ale z mężem nie zobaczyła się. Gestapowiec rzucił jej tylko przez bramę zawiniątko z brudną, pokrwawioną koszulą Bronka. Z Fortu VII przewieziono Bronisława do więzienia na Młyńską. Tu oczekiwał na rozprawę, na której miał usłyszeć zarzuty.

Niemcy, gdy tylko w 1939 r. weszli do Swarzędza, wiedzieli kogo mają aresztować, bo przecież pewną część ludności miasta stanowili Niemcy, a więc informacji nie brakowało. A aresztować można było z każdego powodu.

Bronisław i jego dwaj bracia – Otto i Paul, działali w Ochotniczej Straży Pożarnej. Najstarszy brat – Stefan – był powstańcem wielkopolskim i członkiem miejscowego bractwa kurkowego. Bronisław ukrył w stogu siana za miastem radio (według relacji Władysławy), co wobec ówczesnych realiów było zbrodnią przeciw Rzeszy. Powodów zatem było dość.

W księdze więźniów więzienia we Wronkach można znaleźć następujący wpis: „Kirchhoff Bruno, Schwaningen 1940-1942, a) wystąpienia przeciw Niemcom w 1939 roku”W więzieniu we Wronkach Bronisław przebywał od 20 listopada 1940 r. do 10 stycznia 1941 r. Potem wywieziono go na ciężkie roboty do Koblencji. W liście do córki Gabrysi pisał tak: „Kochana Córeczko muszę też Tobie donieść, że praca u nas się rozpoczyna o 715 i kończy się o 7-mej wieczór i mamy tylko 3/4 godziny obiadu, tak nic wolnego, te pracę co my robimy to jest autostrada…”

W kwietniu 1942 r. wycieńczony i schorowany ponownie znalazł się we Wronkach. Jego żonie Władysławie, raz tylko pozwolono go odwiedzić. „Na widzenie przyniesionogo na noszach. Żona przywiozła mu kilka małych kromek chleba, którena ich oczach gestapowiec podeptał. Niemcy byli doskonale zorientowaniw niemieckim pochodzeniu aresztowanego, dlatego usiłowali nakłonić godo podpisania Volkslisty. Nie wiadomo, jakim sposobem ojciec przysłałz więzienia gryps do [córki] Gabrysi, w którym napisał, aby pod żadnym pozorem nie zgadzała się na to. Ostatecznie Niemcy zamęczyli go w więzieniu na śmierć.”. Akt zgonu wystawiono z datą 7 lipca 1942 r. Martwe ciało Bronisława wrzucono do jednej ze zbiorowych mogił na cmentarzu we Wronkach.

Pod koniec lat 70. dzieci zamordowanego Bronisława przywiozły ziemię z tych mogił i symbolicznie pochowały ojca na cmentarzu w Swarzędzu przy ul. Poznańskiej. Od tej pory śp. Bronisław Kirchhoff spoczywa w spokoju w ziemi swarzędzkiej, od roku 1984 we wspólnej mogile z ukochaną żoną Władysławą.

O losach rodzeństwa Bronisława w czasie i po II wojnie światowej wiadomo niewiele. Stefan wraz z rodziną w czasie okupacji niemieckiej został wywieziony do Kijowa. Po wojnie rodzina zamieszkała w Lipianach koło Szczecina. Rodzina Otto wysiedlona została ze Swarzędza do Białej Podlaskiej. Tam on i jego najstarszy syn zostali aresztowani przez gestapo. Po wyzwoleniu także pojechali na ziemie zachodnie i osiedlili się w Szczecinie. Na koniec wypadałoby jeszcze wspomnieć o najmłodszym bracie Bronisława – Paulu Kirchhoffie (ur. 1906). Gdy aresztowano Bronka, w obawie przed represjami, zdecydował się uciekać na Zachód. Dotarł aż do Anglii i tam służył jako kucharz (w stopniu plutonowego) w Polskich Siłach Powietrznych Wielkiej Brytanii. Po wojnie poślubił Szkotkę, Irene Hope Mansfield, pełniącą służbę w tym samym dywizjonie. Do Polski już nie wrócił. Zmarł w Wielkiej Brytanii w 1976 r. Jego dzieci, Pauline i David często odwiedzają ojczyznę ojca i utrzymują serdeczny kontakt z polską rodziną.

 

 

 

 

Źródło: Zeszyty Swarzędzkie 2010

 

 

 

logo

Odwiedza nas 11 gości oraz 0 użytkowników.


Copyright © 2013. All Rights Reserved.